niedziela, 18 kwietnia 2010

Muszę...uczesać myśli moje rozczochrane...

Witajcie, Kochane !
Przepraszam, dość długo mnie nie było ale...nie miałam o czym pisać...a mogłam tylko tylko o TYM, co miało miejsce 10 KWIETNIA... Teraz czuję dopiero tak prawdziwie, że...ja się tu duszę...noszę czarną wstążkę - bo chcę, bo dla mnie to jest żałoba - a ludzie tu...patrzą na mnie jak na dziwadło....Nie chcę jednak wprowadzać ponurego nastroju...Wierzę tylko głęboko, jestem o tym przekonana, że Polacy obudzą się z...letargu...że tragedia ta czegoś nas wszystkich nauczy, co na przestrzeni wielowiekowej historii Polski było naszą SIŁĄ i WYJĄTKOWOŚCIĄ...co wyróżniało nas spośród innych krajów....



Ostatnio jakoś nie miałam "serca" do robótek...śledziłam wszystko to, czym żył mój Kraj...postanowiłam więc pokazać coś, co powstało jakiś czas temu...wzór pochodzi od oryginalnej XVII serwety , prawdopodobnie powstałej w jakimś włoskim klasztorze, z przeznaczeniem na ołtarz kościelny..

wzór tak mnie urzekł, że...postanowiłam skopiować....trochę pracy z tym było ale myślę, że efekt wyszedł..całkiem całkiem....

 
Popełniłam też...skrzyneczkę na sztućce...również czas jakiś temu....

I jeszcze torebki, które uszyłam jeszcze w ...Polsce..Mam do nich sentyment i...pomimo faktu, iż stały się niemodne...są ozdobą  dość....przyjemną dla oka:)
....
Domek-zawieszkę wypełnioną poutpurri wykonałam ze starego płótna i nadrukowałam wzory...znacie tę technikę...wiele moich blogowych Koleżanek ma ją opanowaną bezsprzecznie o wiele lepiej....
Sciskam Was Kochane, życząc - mimo wszystko - życząc pięknego tygodnia:)

P.S. za pięć dni będę się pakować :))))))do Polski:)))) Na tydzień wprawdzie....ale i tak się cieszę ogromnie!

niedziela, 11 kwietnia 2010

O Polsko moja..........

O Polsko moja...Polsko Dziadów moich...droga mi Twoja dola i niedola ...i drogie mi są dzieje losówTwoich...zapomnieć Ciebie...nie znajduję sposobu... Będziesz żyła ze mną i we mnie aż do grobu...
 Nie wiem..co by tu...bo wszelkie słowa są zbędne a nie znajduję takich, które mogą opisać, co czuje Polak w obcym kraju w obliczu najpotężniejszej w wymiarze Ofiar w okresie pokoju - KATASTROFY!!!!!!
Katyń....ma dla mnie podwójny wymiar..współczesny i...wymiar mojej młodości (kiedy w latach osiemdziesiątych jako nastolatka opisałam ten mord...na 36 stronach i miałam...powiedzmy problemy,,ale nie to  jest najważniejsze...) i ..jeszcze TAMTEN...sprzed 70 lat...
Aleksander Jurewicz....podobno najprzystojnieszy z braci...wysoki, szarmancki wobec dam, błyskotliwy i utalenowany...artysta malarz...brat Jego Bazyli i Michał...wprawdzie także oficerowie i także przystojni ale....oczy pań biegły zawsze ku "Alkowi".... Alek jako jeden z kilkudziestu tyzięcy polskch oficerów - zostaje poddany próbie...patriotyzmu...Zostaje zastrzelony w Katyniu...
Ten "Alek" - którego obraz "polowanie" wisi w mojej jadalni....to brat mojego dziadka...Bazyla...który do roku 1985, tj. do dnia śmierci nigdy nie podał w papierach...że ma ukończony Uniwersytet Wileński-wydział fizyki...w rubryce "pochodzenie"- pisał : robotnicze  (bzdura) a w rubryce "wykształcenie" - pisał...podstawowe....Totalitaryzm i fanatyzm są w stanie zabić człowieka od wewnątrz.... O Katyniu dowiedziałam się...przypadkiem...dziadek lekko podchmielony zaczął mówić i płakać...o tym co zrobiło UPA z JEgo matką i ojcem, siostrą....domem, stajniami....co było na Syberii...słuchałam i nie wierzyłam...dziadek pozornie zakimatyzował się w "nowej Polsce"a  jednak gdzy w dowdzie wpisano Mu : urodzony w: Nowogródek - ZSRR - nie wytrzymał...z racji wieku puścili Go...potem.....opisałam to wszystko....
Pan Prezydent wraz z Małżonką oraz pozostała Delegacja rządowa mieli reprezentwać PAMIĘĆ o Tych, którzy oddali życie za Polskę...mieli w pewnym sensie reprezentować i...mnie.. by świat wiedział...o tamtej Tragedii, która dotyka prawie każdego Polaka z uwagi chociażby na powiązania rodzinne z zamorowanym kwiatem polskiej elity elit....I to była misja Polskiego  Prezydenta...wyznaczył sobie kolejne.....

Od wczoraj mój telewizor jest włączony non stop...nie byłam z synkiem na spacerze....poszedł dziadek...nie umiem się skupić....piszę to wszystko, by być bliżej moich Rodaków, którzy zostali w Kraju moim umiłowanym i którzy cierpią a ja wraz z Nimi...
To chyba wszystko....

     Polsko moja....pochylająca się w nieopisanym bólu nad Ofiarami , po które spragnione polskiej krwi -dłonie swe po raz kolejny wyciągnął Las Katyński...niczym są moje łzy wobec Twojej rozpaczy!
Ty, o której Dzieci wołały kolejne rozbiory, powstania, wojny, zdrady polityczne i totalitaryzmy...przyjmij moje najgłębsze wyrazy współczucia...Moje emigranckie serce jest..wypełnione pustką po Stracie, której nie oddadzą puste słowa......

sobota, 10 kwietnia 2010

10 KWIETNIA 2010

Polska została osierocona. I nie wiem, co w obliczu tej największej tragedii mogę tu napisać...
Na obczyźnie boli potrójnie...................

piątek, 9 kwietnia 2010

Niecierpliwie odliczając czas.....

Witam, Kochane :)
Niecierpliwie odmierzam...czas, naturalnie do wyjazdu do Polski:))) Cieszę się przeogromnie, jedziemy tam na tydzień!!!! Poza tym jest "WAŻNY POWÓD", cudowna okazja!!! 40-lecie pożycia małżęńskiego moich Rodziców:))) Przyjedzie też siostra z mężem i z dziećmi! Ona mieszka w Holandii...Porozrzucał nas los po świecie "trochę".....Moja jedna z najlepszych przyjaciółek mieszka we...Francji....a konkretnie w Normandii...Dzwoni do mnie często i..jest mi przeogomnie głupio, że to Ona do mnie dzwoni a nie ja...:(((
Nie wynika taki stanrzeczy ze skąpstwa, broń Boże!!!!! Po prostu jak tylko mam "wolne od Ludzika" chwytam się za "zaległości" robótkowe, porządkowe i zapominam o całym świecie:(
MEA CULPA, Beaciu....mam nadzieję, że jak zwykle mi przebaczysz....
Wiecie Polska wiosną pachnie inacej niż gdzekowiek indziej i to jest Jej wyjątkowość.Tak ja wiem, każdy może tak powiedzieć o swoim Kraju i...dobrze. Mój Kraj wiosną pachnie ....życiem, empatią, pachnie słodyczą ulotną wprawdzie ale ze wszechmiar wyczuwalną i dlatego cudownie jest być w Polsce wiosną:))
Zawsze, gdy mijam Warszawę i do mojego kochanego Białegostoku zostaje circa 200km, czuję, że rośnie mi ciśnienie, serce wali jak dzwon....wjazd do miasta....jakieś hurtownie....ok, były wcześniej, Auchan... stacja CPN pamiętająca moje dzieciństwo i młodość....ehhhh, zamierzchłe czasy.....Domek Napoleona (bardziej porosły mitem niż faktem ale cudna mała perełka architektoniczna).....cudny kościół w stylu barokowym, choć zważywszy na całoształt czasu- niedawno dość.stworzony - i dzęki Bogu, że w tak cudnie pięknej "postaci" :)..Kościół przeuroczy, zawsze mi się podobał.....notuję każdą zmianę....szersze ulice, równiutkie- "unijne".... kapią łzy....widzę Kościół Św. Rocha....po prawej postawiony w 1954 roku, bodajże...pięknie oświetlony...-wjeżdżam do miasta zwykle nad ranem.....szukam miejsc...widzę...okna mojego mieszkania....ciemne....byłam tam szczęśliwa....dojeżdżam do skrzyżowania..zmienione.....poszerzone....po lewej ulubiona pasmanteria...biegałam tam dość często....raz zapomniałam porfela....dziewczyny powiedziały,żebym się nie fatygowała, przyniosę następnym razem....skręcam....był tu, na ul. Jurowieckiej fajny ryneczek, na którym można był kupić niemal wszystko: kawior po 10zł za puszkę, spirytus , wódkę, papierosy, kosmetyki i oryginalne i kiepskie podróby......pamiętam ryneczek......ale jego już nie ma....tak jak nie ma i mnie....tutaj.....Zaraz będę u mamy i taty....mijam po prawej uliczkę, na której był (może jeszcze jest???) sklep "Polski Len"....kupowałam tam płótna do haftów....
Miasto moje ukochane zadziwia mnie zawsze, gdy  je ....odwiedzam...nowe galerie...sklepy.....ulice...coraz to nowsze.....miejsca, gdzie robiłam zakupy, kupowałam tkaniny, robótkowe pierdołki, Pani Sława z pasmanterii na Wyszyńskiego.....Pewien Arab ze sklepu z tkaninami,Pani Ala z Dorteksu, Ania z tegoż samego......Imiona, nazwiska, splecione razem niczym kochankowie w miłosnym uścisku.....ilekroć je wszystkie widzę....czuję radość i...smutek...odrywają się ode mnie powoli moje wspomnienia niczym strupy świeżozastygłej rany....
Później, już po powrocie oglądam wszystko, co kupiłam.....wspominam gdzie i w jakich okoliznościach...znów łzy....Mąż cierpi, ja ukrywam czerwone oczy.....On uważa,że wyrwał mnie z Polski "do połowy", bo cały mój rdzeń.....tam siedzi głęboko i nie puszcza korzeni...a ja....martwa cęściowo....jestem na obcej ziemi wśród obcych zapachów....bez wspomnień....bez moich miejsc...
Znam dość dobrze historię tego Kraju....ale...to nie mój Kraj....Ludzie tu są tacy jak wszędzie : i  dobrzy i źli...Ja miałam -jak dotąd -to szczęście , że raczej trafiałam na sympatycznych:)))))
Ach...ale znów wychodzi na to, że się żalę....to nie tak..Piszę o tym, czego nie doceniałam, o czym myślałam, że jest mi DANE NA ZAWSZE STALE I NIEZMIENNIE....Nic nie jest stałe....stałość i zmienność są względne....i tu jest te paradoks....który "rozgryzam" od 39 lat......Dlatego, Te które mieszkacie w Polsce:

JESTEŚĆIE SZCZĘŚCIARY!!!!!!!!! I zazdroszczę Wam tego ale nie zawistnie:) Pozytywnie!!!

Wiem, że politycy, rząd....wszyscy Ci, którzy stoją za sterem władzy, jakkolwiek słowo "WŁADZA" jest przez nich rozumiana......to może nie jest tak do końca powód do dumy ale......tak jest - z tego co obserwuję- w całej Europie.....i na świecie. Nie jesteśmy wyjątkiem. Chociaż.....jesteśmy ....w kwestii gospodarczej! Zresztą znów muszę sprostować - nie tylko...
Innym krajom potrzeba było wielu lat, pokoleń i ich spuścizn, by osiągnęły taki poziom, jaki Polska w ciągu KILKUNASTU LAT!!!!!!!!! JESTEŚMY społęczeństwem wyjątkowym tak uważam!!!!!!!! I z tego jestem najbardziej dumna. I wszędzie - dokąkolwiek nie pojadę - mówię głośno i wyraźnie : JESTEM POLKĄ . JESTEM Z POLSKI, tej Polski, która jako pierwsza powiedziała komunie i niewoli  radzieckiej STOP! Jeszcze chyba nie ocieram się o fanatyzm...? -Boję się fanatyzmu - fanatyków w jakiejkolwie postaci...
Oj i politycznie wyszło - a nie miało być!
Ale jadę. Jadę do Polski:!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

               ........................................................................................

Jakiś czas temu wymodziłam taki płaszczyk...jeszcze w nim polatam....nie jest może tym z najnowszych szlifów ale nie miałam weny na nowy...na wiosnę 2010:))

Poza tym...moja fascynacja patchworkiem trwa...popełniłam kilka dość..spooorych podstawek, bo mój Ludzik- czyli Ludzik i Ludź- czyli Mąż lubią "pozostaić menu" na serwecie, hi hi:)))
Popełniłam też małe, torebkowe "etui" na igiełki, szpilki..
A tu powstanie wierzch do pudełka na robótki:))
Jeden jest już gotowy..
a tu pudło z przydasiowymi tkaninami...czekają na swoją realizację ( Boże, gdzie mój czas??! )-rozwiódł się ze mną:(((( !!!!
Elementy..torby (może na zakupy?)...i te czekają..

Chciałabym Was wszystkie uściskać wiosennie:)))
Życzę wyjątkowego wekendu, Kochane moje!!!
P.S. u mnie też słonko..ale...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Post scriptum i Madame Garderoba ;-))

Witam Was Kochane Kobietki:) !
Mam szczerą nadzieję, że po Świętach każda z Was, z głową pełną pomysłów
będziecie nadal zamieszczać na swoich blogach to wszystko co w duszyczkach Waszych gra:)
A ja będę miała nieodpartą przyjemność te cuda dla oka i ducha oglądać i czytać:)
Dziękuję za wszystkie komentarze pod moim poprzednim postem, w którym temat przeze mnie poruszony okazał się jednak baaaaaardzo kontrowersyjny - jak zapowiadałam zresztą wcześniej. Zresztą i sam post powstał duuuuużo wcześniej, zastanawiałam się jednak, czy publikować go czy też wstydzić się tego, co KIEDYŚ mnie zainteresowało... W nagłówku jednak napisałam, że nie zamierzam dopuszczać się żadnej autokreacji i "tworzyć siebie od nowa" .Po prostu jestem "ciekawska" i lubię poznawać. To nie odnosi się tylko do ezoteryki w szerokim ujęciu ale również do nauk pragmatycznych...Fascynuje mnie mnóstwo jeszcze inych rzeczy, o których mimo wszystko będę pisać. Nadal.
    Z niektórych komentarzy natomiast wynikało jasno, że robię "to" - czyli kładę tarota nadal. Nie kładę. Chyba odkąd wyjechałam z Kraju.Żeby było jasne.I nie żałuję. I kajać się również nie będę. Ale karty leżą schowane w haftowanym etui specjalnie do tego celu stworzonym przeze mnie...I na temat energii tych kart wypowiadać się nie będę, ponieważ karty te mają taką energię, jaką ludzie, którzy się nimi posługują. STOP.KONIEC.KROPKA. Zamykam ten temat.
Miał to być krótki post scriptum....hmm...wyszedł długi:(((
Już od jakiegoś czasu chciałam napisać a...właściwie OPISAĆ przedziwną historię związaną z poniższym "meblem" - który to mebel nazywam "Madame Garderoba" ;-))


Zobaczył ją właściwie mój Mąż na giełdzie antyków w ubiegłym roku, w maju...W tym miejscu muszę zaznaczyć, że Małżonek mój nie należał wcześniej do grona entuzjastów przedmiotów, na których czas pozostawił ową trudną do zdefiniowania patynę...Po prostu "czuł się nieswojo" wśród starych przedmiotów. Na szczęście zmienił zdanie i patrzy na przepiękne rzeczy z historią już nieco inaczej:)) Mam nieskromną nadzieję, że choć po części jest to moją zasługą:)))
Ale....ale....odbiegłam od tematu....wracam zatem.... otóż jak wspomniałam, mebel zobaczył Mąż a...ja stanęłam jak urzeczona i pamiętam pierwsze zdanie jakie wykrztusiłam....Rudi...błagam, ja ją muszę mieć.....choćby nie wiem ile miało to kosztować......Czułam całym swoim jestestwem, że garderoba nie jest  niemiecka, nie wiem dlaczego byłam pewna,że pochodzi z Francji, piękny eklektyk, orzech, z oryginalnym LUSTREM!!!! Nie dotknięta (uff!!) ręką konserwatora....rocznik circa 1840-1860...tak sobie kalulowałam....cenę mniej więcej również w myślach "oszacowałam"...
Mąż mój jak zwykle sceptycznie zapytał: "a gdzie ją ustawisz????"
-"oj nie martw się , znajdę miejsce" - wiedziałam, gdzie miała mieć swoje docelowe miejsce, sęk w tym, że miejsce to było zajęte już innym meblem i....należało się go w sposób jaknajbardziej bezbolesny - dla mojego Męża - POZBYĆ!!!!!! Mebel ten był raczej efektem poprzedniej fascynacji Małżonka stylem....raczej mocno nowoczesnym - odbiegającym zatem "nieco" od mojego. Ale znów lawiruję...
Wracam więc do wątku....Wszystko sę zgodziło: mebel rzeczywiście francuski, orzech - jasne, nierestaurowany,lustro (!!!) oryginalne....tyle, że cenę to ja moje Drogie "przeszacowałam" - na swoją korzyść....Łudziłam się jeszcze, że tu w Niemczech jestem raczej krótko, że....źle zozumiałam i takie tam...ehhhhh...zrozumiałam dobrze.. Czekałam w napięciu co Mąż na to.....popatrzył a mnie (chyba raczej na moje cielęce oczy)  na mebel, na mnie na mebel,  podał Sprzedawcy cenę niższą o kilkaset euro - ja....odeszłam po prostu, bo wiedziałam już ,że jest "po ptakach"...tymczasem....On, znaczy Sprzedawca w końcu się ....ZGODZIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
I tak o cudo znalazło się u nas....A wraz z owym cudem pojawiła się lawina wydarzeń.
I teraz proszę się nie śmiać, ani brwi nie marszczyć, ani też nie myśleć, że zwariowałam ( pisząc to co piszę teraz - zwłaszcza po temacie tarota - zostanę i tak zdiagnozowana - trudno).
Postaram się dokładnie opisać owe"przypadkowe" wydarzenia:
Garderobę ulokowaliśmy tymczasowo w jadalni (mieliśmy w planach remont łazienki, nie chcieliśmy by w jej pobliżu nowy nabytek pokrył się pyłem ).
Muszę też zaznaczyć, że do chwili obecnej trudno mi to wszystko, o czym zaraz tu napiszę - w jakiś racjonalny sposób wyjaśnić......UWażam, że to przypadki, z drugiej jednak strony, nie wiem, co o tym myśleć...
Zatem:
dokładnie tydzień później (licząc od dnia zakupu) - mąż miał wypadek, niegroźny ale jednak....
minął kolejny tydzień- spięcie z teściami (o bzdurę! i to po raz pierwszy!)
po kolejnym tygodniu Filipek, mój Ludzik miał "wypadek", również niegroźny, dużo krwi, strachu ale wszystko dobrze się skończyło. Jeszcze wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że "nowy zakup" może mieć w tym jakiś udział. Gdy teściowa mi to zasugerowała, powiedziałam Jej, że to przypadki....a Ona mi na to, że ilekroć przechodzi obok garderoby, czuje lęk i jest Jej zimno....hmmm...przyjęłam do wiadomości ale jako sceptyk...jakoś trudno mi to było zaakceptować....Kolejny tydzień....pożar, tak pożar, którego źródło miejsce miało w pokoiku (!!!!!!!) Ludzika...Filek na szczęście był na spacerku z Babcią.....przyczyny pożaru nie określili przedstwiciele obu firm ubezpieczeniowych.....stwierdzili tylko, że mógł to być samozapłon.  Wybaczcie ale w to z kolei to ja nie wierzę!
I tak, zamiast planowanego remontu łazienki, który mał być ostatni (byliśmy PO REMONCIE!!!) był remont, a jakże, całego domu!!!!!!!!!!!!
Mija kolejny, równy odstęp siedmiodniowy....mam wypadek ja....szycie kolana w następstwie niefortunnego upadku ze stołka.....W międzyczasie kłotnie, nieporozumienia......No nie....tego nigdy jeszcze nie było!!!!!
Pewnej nocy nie wytrzymałam....Miałam wodę święconą, wzięłam starą biblię, odczytałam Ewangelię i pomodliłam się...Nie wiem dlaczego to akurat przyszło mi do głowy....bo przyznam Wam, że nie byłąm do końca o niczym przekonana.......


Od tamtej pory minął prawie rok.....spokoju....ciszy.....bez nieporozmień, kłopotów...Pewnie, że życie nie składa się z samych tylko promiennych chwil, że udział w nim mają również wydarzenia przykre....dotykające samego "jądra bólu" - ale one po to są, byśmy nauczyli się doceniać te przyjemne, wspaniałe i dobre.....i czerpać z nich siły i radość:))
Cóż....nadal nie wiem co o Madame Garderobie sądzić, ufam, że się "uspokoiła" .....
Pozdrawiam Was Kochane i na reszę tygodnia pogodne pozdrowienia ślę:)

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Tarot..choć czarownicą raczej nie jestem;-))

Witajcie:)
Dzisiejszy post nie o szmatkach ani hafcikach będzie....Gdy patrzę np.na książki (a należę do tej grupy ludzi, którym biblioteka dużo o jej Właścicielu "donieść" może), których na razie część przywiozłam z Polski - ogarnia mnie śmiech...czasem ironiczny...Cóż, księgozbiór mój raczej nie z tych, co to są w stanie zapełnić "gabinet do palenia cygar" ale jest ...rzekłabym dość...zróżnicowany...zaskakujący może nawet..nieco.
A zatem...stoją ładnie oprawione perły literatury francuskiej, rosyjskiej, angielskiej, polskiej (zrozumiałe!!!) niemieckiej, są wydania albumowe wraz z rycinami - starych biedermeyerowskich haftów, albumy poświęcone antykom, stylowym wnętrzom, malarstwu, patchworkom, modzie (np. twórczość Mario Valentino)...są słowniki, książki poświęcone robótkom ręcznym,poradniki z cyklu "psychologia na codzień";-)),są pozycje historyczne (też moja pasja:)), co ciekawsze wydania Vouqe'a, są wreszcie stosy ekonomicznych książek - a obok tych rzeczywistych, sceptycznych i matematycznych...mają sąsiedztwo dość...specyficzne - i to jest tematem "na dziś"...
Obok "Ekonomii" Davida Begg'a, "Systemu rynkowego" prof. Nasiłowskiego, pozycji z dziedziny marketingu, finansów publicznych,ekonometrii, statystyki, ekonomii matematycznej, kilku książek ekonomicznych, które ich Autorzy rzekazali mi w prezencie - całej tej "gromadzie" zdecydowanie "konkretnej" literatury stoi sobie...dokładnie dwadzieścia i osiem "pozycji" poświęconych.... 
ezoteryce - również mojej dawnej pasji....
Tarot...od niego się wszystko zaczęło...
...zaciągnęła mnie kiedyś koleżanka do tzw. "wróżki" ( dziś mam już inne określenie na tego typu "działalność"), która rozłożyła mi karty pełne jakichś dziwnych, kolorowych i niezrozumiałych -dla mnie - obrazków, po czym złożyła je spowrotem i zapytała, po co właściwie do niej przyszłam? - Jak to po co? - "Powróżyć"- odpowiedziałam, po czym z rozbrajającą szczerością dopowiedziałam, że i tak w "to" nie wierzę (z tym akurat zgadzam się do dziś dnia choć w innym nieco ujęciu) -ale koleżanka mnie przyprowadziła i....
...i nie położę pani kart, bo pani sama to potrafi! (złożyła talię)
myślałam sobie : "ktoś tu majaczy, ciekawe KTO?!" i na tym się skończyło. Wtedy. A pół roku później Arkana Wielkie i Małe już znałam na tyle, by móc z nimi się zaprzyjaźnić.
I w tym miejscu muszę rozwiać mity, którymi obrósł Tarot....
Karty te, nie są kartami diabelskimi - jak to je się często określa ( Dlaczego pewien papież zażyczył sobie kopii tarota marsylskiego, dlaczego talią -Viscontich -zafascynowany był następca owego papieża??). Historia tarota dotyka starożytnej Persji.. Pierwsze wzmianki o Tarocchi - grze w karty pojawiły się w średniowiecznej Europie a dokładnie we Włoszech i...zaraz potem we Francji...Tak narodziła się średniowieczna talia Tarota Marsylskiego, którego talia składała się początkowo tylko z Major Akanów ( częściej spotykana nazwa to Arkana Wielkie), których wraz z kartą Głupca (nr 0) jest 22.. Arkanów Małych wraz z kartami dworskimi (król królowa paź lub giermek)jest natomiast zwykle 56...Tarot odnosi się do 4 żywiołów : ognia (buławy)
wody: (kielichy lub puchary)
powietrze (miecze)
ziemia (pentakle, monety)
Każdemu z powyższych żywiołów przypisane są poszczególne znaki zodiaku (niezbędna jest tu wiedza również z dziedziny astrologii)
 Powyżej przedstawiłam telegraficzny, bardzo ogólny zarys ledwie tego, co powiązane jest i dotyczy tarota...Gdybym tak pokusiła się o szerszą wiedzę w tym temacie, prawdopodobnie zajęłoby mi "to" czas na następne...jakieś....klkadziesiąt postów...

Zadaniem tarota nie jest "wróżenie" - mój Boże, cóż za określenie?! Tarot - jego podstawowe założenie brzmi - SŁUŻYĆ  CZŁOWIEKOWI, NAJLEPIEJ JAK MOŻNA!!- tarot ma pomóc , nie szkodzić.
Opinię, raczej tę "czarną" tarot zawdzięcza człowiekowi i kinematografii a także czysto ciemnogrodzkiemu założeniu, które brzmi: "jeśli czegoś nie znamy, boimy się wręcz - należy to napiętnować"...cóż....tak zwana "święta Inkwizycja" - urzeczywistnienie diabła w ludzkim obliczu- stanowi tu idealny przykład takiego właśnie strachu przed czymś, co potężniejsze jest od ludzkiego umysłu, nad którym znajduje się jeszcze POTĘŻNIEJSZA BOŻA ISKRA- ludzkiej NADŚWIADOMOŚCI , z którą "współpracuje" Tarot...
ZATEM ...JEDYNĄ "WRÓŻKĄ" JAKĄ ZNAM JEST NADŚWIADOMOŚĆ  KAŻDEGO Z NAS!!! Oraz...papilarny "zapis" na dłoniach...obu dłoniach - dobry chirolog myli się w "odczycie" niezmiernie rzadko (!!!) Pisał o tym dość szeroko nawet K.G.Jung.
Tarot - dla mnie - jest tylko narzędziem i przyjacielem - do poznania siebie, do pracy nad sobą, to coś na kształt przewodnika duchowego, który stawia jednak jeden i nie do wyeliminowania - warunek:
wiara - ale nie " w tarota" - wiara w Boga, cokolwiek TO jest : Allach, Shiwa, Thor, Jahwe, Demiurg...itd. Musimy wierzyć w TO, czym naznaczona jest nasza dusza. Ja jestem katoliczką ,zatem mój Bóg jest dla mnie owym WSPARCIEM- jakkolwiek Je pojmuję...
Tak więc mam i ja "swoją talię" a muszę w tym miejscu zaznaczyć ,żeo becnie na rynku eropejskim istnieje (!!!) 200 podstawowych talii - "moją " jest talia Haindl'a - podobno ciężka ale ja tak nie uważam. Zresztą rzadko kładę karty, odkąd jest Ludzik, brak czasu....ale lubię je sobie "potrzymać w dłoniach", mają pozytywną energię.... "powiedziały" mi kiedyś, że będzie synek i mąż - nie Polak i życie - nie w Polsce i...myślałam, że trochę "czarują", kręcą...nie kłamały....
A skoro zainteresowałam się tarotem, nie mogłam nie zainteresować się numerologią, powiązaną bardzo ściśle z tarotem, a która to numerologia jest ukochanym "dzieckiem" Pitagorasa (pamiętacie "twierdzenie Pitagorasa" ? Pamiętacie na pewno, to ten sam:)) a skoro numerologia to i Kabała a skoro Kabała to i...chirologia, chyba najbardziej rzetelna nauka (!!! tak, to jest nauka!!! bardzo niezbędna w kryminologii, na przykład) bo czytamy zapis na naszych dłoniach - tu o "pomyłkach" mowy być nie może!
Pomyślicie Kochane, że zwariowałam. Tak, pisząc na ten temat - i podając go na szerokim forum- być może. Ale to też była moja pasja. Chciałam poznać coś, co wcześniej uznałam za "czary-mary" i...dziś mam na ten temat własne zdanie.
    Dziś mogę dość ostrożnie jednak - ale zawsze- stwierdzić , kto zajmuje się tarotem,by naprawdę pomóc a kto jest zwykłym szarlatanem, żerującym na ludzkim nieszczęściu. Poza tym nie bierze sę zapłaty "za karty" ,które się kładzie - a nie "wróży" !! - zapłatę MOŻNA jedynie przyjąć za czas i energię, którą się poświęca.
     Żeby w tym miejscu było jasne : owszem, kładłam karty osobom trzecim, nie- nie brałam wynagrodzenia, ponieważ nie uczyniłam z tego "zawodu".

Jednak w miarę "poszerzania się" chętnych - zaprzestałam tego i skupiłam się nad duchowym jedynie znaczeniem kart...
WAŻNE: !
1. Nigdy nie pytamy kart o śmierć naszą i naszych bliskich, znajomych, wrogów!!!!! Tę odpowiedź zna tylko Bóg (Kimkolwiek dla nas jest)
2. Karty mają tylko pomóc, przedstawić wachlarz możliwości, wskazać na czym się skupć  CO DOBREGO W NAS ROZWIJAĆ . Nie mogą szkodzić, MANIPULOWAĆ (każdy z nas otrzymał w darze, przy narodzinach NIEŚMIERTELNĄ DUSZĘ I WOLNĄ WOLĘ!!!)
3.Nie posługujemy się kartami, by za ich pośrednictwem wywierać wpływ na innych - WOLNYCH ludzi!
4.Karty nie szkodzą ludziom. Tarot na pewno nie!
5. Tarot- owszem pobiera energię, po czym ją zwraca (kiedyś opiszę ten dość subtelny metafizyczny "proces").
6. Nie kładzie się kart, by się pochwalić, popisać.
7.Nie pracujemy z kartami "po alkoholu"
8. Empatia dla innych jest niezbędna.
9. Tarot nie jest "rozrywką". Jeśli słyszę tego typu "opinie" pochodzące z ust "znawców" - nie komentuję. Zbędny wysiłek.
Mam nadzieję,że postem dzisiejszym nikogo nie uraziłam - nie taki był mój zamiar...piszę tu o pasjach a tarot...to jedna z moich wielu:)


Pozdrawiam serdecznie,życząc cudownego tygodnia:)

czwartek, 1 kwietnia 2010

Banalna będę ale...

co tam...ostatni okres ( właściwie jakieś....10 lat) to gonitwa i nieustranny strach o brak czasu....Mam "to" do teraz....dom owszem..posprzątany....ogród....owszem...."zrobiony"...autko moje...owszem- powiedzmy- czyste (jeździ ze mną Ludzik;-)) autko męża....cóż - tam można jeść z podłogi - i to nie moja zasługa...uszyłam co planowałam....niby wszystko pędzi z prędkością ponaddźwiękową a jednak...wczoraj dotarło do mnie banalne:...."po co to wszystko?"...nie wiem, miałam chyba tak zwany "niż zachowawczoosobowościowy"  ....Poszłam do łóżka o ...22:00 - co normalnie u mnie jest nie do pomyślenia nawet i nierealna porą po prostu:)) A dziś....byłam na starówce. Na zakupach. Tak. Jeśli zauważam najmniejsze oznaki nadciągającej depresji:))) stosuję dość pospolite "antydepresanty", od których aż się roi na półkach - bynajmniej nie aptecznych - na wieszakach.....i znów na półkach....:))) I nie potrzeba na nie recepty podstępnie wyłudzonej u mało pewnego siebie i najczęściej początkującego w dziedzinie terapii duszy - psychologa;-)))))
Cóż miało być banalnie no i jest....Zmęczenie jednak dało w końcu o sobie znać.... Zgasło Wam kiedykolwiek na górce auto, bo np.bieg był za wysoki a gazu za mało?????????????
Mi zgasło. Zwyzywałam ją ( ona to auto) - wybaczcie ale powstrzymam się od cytatów.....czego gaśnie skoro nowa?!!!!!!!!! No i próbowałam odpalić ją jeszcze trzykrotnie na rzeczonej górce wściekła, że ta men.....a  gaśnie. Ale ruszyła w końcu.....z trójki.....nie pytajcie......nie wiem jak to się stało i jakim cudem. Silnik pracował mi dziwne a ja kretynka liczyłam, że komputer coś wyświetli - a tu NIC... Gdy "zajarzyłam" w czym rzecz - uświadomiłam sobie, że jestem zwyczajnie i "po ludzku" zmęczona. Wypaliłam się....... Stąd zakupy... Muszę w tymmiejscu napisać, że nie cierpię chodzić po sklepach w celu...no właśnie.."pomacania" , pomierzenia i niekupienia. Ja nie mam na tego rodzaju luksus po prostu czasu... Stała zasada : wchodzę - widzę - ewentualnie mierzę - płacę - wychodzę. Stop. Koniec.
To, co kupiłam, to spodnie a właściwie dżinsy (średnio 2 pary rocznie - nie przepadam za dżinsami) - muszą być dobrze skrojone - bo ja...."krawiec jestem z zamiłowania ";-)))
sweterek, właściwie cienki blezerek z cieniutkiego kaszmiru - niezły do dżinsów, koszula trochę "surowa", zegarek ( stary "padł") i perfumy. Wszystko.





"Wyrobiłam się" też z popełnieniem kilku ciuchów, zdjęcia zgodnie z obietnicą pozwolę sobie zamieścić:
Najpierw sukienka, w sumie prosta, krojona prawie wprost na manekinie, z jedwabnej krepy w geometryczny wzór (tkanina  -moja prawdziwa zdobycz, pochodzi z  firmy Versace a tu jest sklep prowadzący wyprzedaż "resztek" tkanin z produkcji niezłych firm, głównie D&G, Vesace, Prada i ostatno także Armani... Są dobrej jakości, w cenie raczej "do przetrawienia" - ogólnie to jedyny sklep, w którym nie uważam, że tracę czas;-)
Pas wykonałam z lnu - i z przekory by luksusową tkaninę - jaką bezapelacyjnie jest jedwab połączyć z pozornie zgrzebnym lnem (kocham len - tak na marginesie) .Pas jest długi, trochę hippisowski z aplikacjami z koronek plisowanych taśm i aksamitu. Sukienka "staje się" dopasowana pod biustem, w momencie "obandażowania" pasem..raglanowe rękawki, z zakładkami dla odmiany ukośnymi i z zaprasowanymi, trochę w stylu origami zakładkami asymetrycznymi na dekolcie z lewej strony , tworzą -moim zdaniem - ciekawe połączenia przenikających się wzajemnie stylów..




Popełniłam - wczoraj jeszcze jedną bluzkę kremową z dodatkiem naprawdę starych koronek (ich odcień zdeterminował kolor tkaniny). Uszyta z szantungu jedwabnego - kocham szantung za jego połysk, niestety żadna tkanina nie błyszczy tak perłowo i szlachetnie:((( Owa bluzka jest też taka trochę hippi-vintage.
Zwróćcie uwagę na rękawy, są 3/4 długości i wiązane....zdrapowane...z rosyjska nieco ;-))))





Przepraszam za jakość powyższego zdjęcia, innego na razie nie wykonałam:(
Jest to spódnica z grubego szantungu jedwabnego, z asymetrycznymi i częściowo zaszytymi zakładkami (ważne!!!!! - nie pogrubia) lubię ją. Uszyłam jakiś czas temu. Aplikacje dolne wykonałam z różnych ścinków tkanin jednego rdzaju, tzn jedwabiu.



Kocham czerń i beż czasem biel, często krem ale lubię okazjonalnie też mocniejsze akcenty....
Poniższą bluzkę uszyłam z jedwabnej satyny - nazwałam ją picasso . Trochę pokombinowałam i wyszło "to":

do bluzki powstała spódnica z gotowanej wełny, nie gryzie jest mięciutka z powodu 60% zawartości kaszmiru.


Powyższy sweterek podmalowałam farbami do tkanin, stąd ten wzorek......

I jeszcze jedna satynowa bluzka, we wzór tzw. paisley... nieźle prezentje się z dżinsami:)
To tyle z tematu antydepresyjno-szmatkowo-akcesoryjnego:-) Przejdę - może niezbyt płynnie - do głównego...przedświątecznego;-)))

Z okazji Wielkanocy małe dwa dwoneczki "ujarzmiłam"  - plastikowe były, służyły jako opakwanie od "ferrero" mon cheri - bodajże....wewnątrz mają fikuśnie udrapowaną podszewkę - z zewnątrz haft tasiemkowy i znaną już bulionówkę na flauszu. Myślę jednak, że wzór jest wyraźniejszy na zdecydowanym tle, jakim niewątpliwie jest czarny flausz......

Woreczek aksamitny do robótek ręcznych przyozdobiłam jedynie monogramem.....
Tymczasem za oknem prawdziwa wiosna,  mąż wygrzebał z garażu swego "pancerfausta" - jak go nazywa.....

a na niebie cudownej urody tęcza po  krótkiej burzy ale za to z piorunami-))))

W domku tymczasem piętrzą się ramki do powieszenia.....

Troszkę przyozdobiłam żyrandol nad jadalnianym stołem....


I tym symbolicznym akcentem zamykam dzisiejszy wpis moje Drogie Babeczki:))

Życzę Wam, moje kochane wspaniałe Kobietki cudownych Świąt spędzonych w gronie Rodziny i oddanych Przyjaciół!!!!
Dziękuję, że jesteście i za pośrednictwem Waszych komentarzy pozwalacie mi się poznać:) I miło mi, że to co robię Was interesuje:)
Ściskam Was i pozdrawiam wiosennie:)
P.S. Wszystkie pakuneczki powysyłałam - niecierpliwie czekam na Wasze reakcje:)))))
Kursik obrazkowy haftu postaram się w najbliższymczasie zamieścić....a że nauczycielka ze mni kiepska, zatem pozwolę sobie zamieścić zdjęcia z czasopism, z kórych sama się uczyłam:))
Raz jeszcze pozdrawiam Ws i Wasze Rodzinki:)))))